Najnowsze komentarze
zjadacz bułek do: Rozczarowanie...
Zgadzam się z Tobą. Typowy cross...
A dlaczego miałem odnosić się bez ...
zjadacz bułek do: Rozczarowanie...
Drogi Ruff Rider, miło mi, że odni...
Drogi "Zjadaczu Bułek" :) Refleksj...
zjadacz bułek do: Rozczarowanie...
Taka refleksja poboczna. Często be...
Więcej komentarzy
Ulubieni blogerzy
Moje miejsca
<brak wpisów>
Moje linki
<brak wpisów>

14.11.2012 15:38

Bajka o Bladym...

...czyli przydługa opowiastka, interesująca tylko dla jednej osoby :)

Początek.

Blady z pochodzenia jest japończykiem, ale przyjechał do nas z kraju taniej benzyny, autostrad i drive-in’ów wszelkiej maści... znaczy od Wuja Sama. Kupiony został przez Pana K. w zasadzie zdalnie. Złożyły się na to sprzyjające okoliczności w postaci rekordowo niskiego kursu zielonej waluty i tego, że nasz znajomy - nazwijmy go Pan G. - był wtedy w hamburgerowni z wizytą.
Znajomy ów zadzwonił do przyszłego właściciela Bladego i zapytał tylko jaki kolor sobie życzy. Recytując przy okazji wszystkie kolory, które aktualnie stały w równym rządku w salonie. Bo to proszę Pań i Panów hameryka i nie kupuje się motocykla na zasadzie “Pan zamówi, zapłaci a jak przyjdzie to sobie go Pan dopiero zobaczy”. O nie. Się wchodzi i się kupuje wybierając z tego co stoi na salonie. Z rączki do rączki - gotóweczka za kluczyki! Pan płaci i Pan jedzie do domu na swoim zakupie. A nie najpierw na wycieczkę po urzędach. W przypadku Bladego gotówkę zastapił wprawdzie plastik, ale reszta procedury pozostała bez zmian. Następnie ludność lokalna w postaci kuzyna Pana G pomogła ogarnąć transport do polski i voila! Zakup dokonany. Hamerikangnam stajl! Like a boss!

Welcome to Poland!

Potem Blady płynął statkiem przez Atlantyk, żeby następnie drogami znanymi tylko firmie transportowej trafić do Warszawy, skąd po uiszczeniu wszelkich koniecznych opłat i odczynieniu formalności niezbędnych (oczywiście nie bez problemów z polską biurokracją) duet Panów K. i G. odebrał go i przywiózł do Krakowa. A konkretniej do garażu Pana G.
Wstępny plan zakładał, że Blady pojedzie grzecznie w skrzyni w której przyjechał i na przyczepie na której przyjechał do serwisu na rozruch i oczekiwanie na rejstrację, ubezpiecznie itd. Był późny wieczór. Zimno i ciemno, więc wygladało na to, że wszystko sprzyja temu aby plan został pomyślnie zrealizowany.
Ale czy ktoś kiedyś widział aby mały chłopczyk oparł się pokusie rozpakowania “prezentu” tuż po tym jak go dostał? No właśnie! A chłopców w garażu Pana G. było trzech. Wszystkim było już bardzo daleko wiekiem do małych chłopców. Ale podobno mężczyźni nigdy nie dorastają, na zawsze zostają małymi chłopcami, a tylko zabawki zmieniają im się na droższe.
Najpierw padł pomysł, że przecież trzeba go zobaczyć. Tylko zobaczyć. Ot sprawdzić czy aby nic mu się nie stało w transporcie. Więc wespół w zespół Pan K, Pan G. i Pan R. zaczęli dobierać się do tajemiczej skrzyni. Mimo braku narzędzi skrzynka dość szybko się poddała i Blady ukazał się w całej swojej okazałości. Był czarny z grafitowymi akcentami. Wtedy tych modeli było jeszcze bardzo mało na drogach więc robił dodatkowe wrażenie swoją egzotycznością. Funkiel nówka nieśmigana! Cud miód orzeszki!

Tutaj oczywiście miało nastąpić rozejście się do domów i realizacja pierwotnego planu, ale powtórnie chłopięca niecierpliwość dorosłych mężczyzn spowodowała, że tak sie nie stało.
Zamiast tego zaczęła się zbiorowa analiza faktów zmierzająca nieuchronnie ku jednemu rozwiązaniu:
Pan R.: - Przecież on już stał na salonie gotów do wyjazdu, więc jest zalany olejem i wszystkimi innymi płynami oprócz benzyny, prawda?
Pan G.: - yyyy, noooo, tegoo, hmmm, w zasadzie tak... chyba...
Pan K.: - No ale nie mamy przecież benzyny, jest już późno, nie bedziemy się wygłupiać i jeździć po benzynę, a juz tym bardziej spuszczać paliwa z samochodów (w szczególnosci, że stały wtedy pod domem chyba same diesle).
Tutaj nadmienić należy, że jako, że Pan G od czasu do czasu bywał Panem Ogrodnikiem, miał w garażu także kosiarkę spalinową. A co za tym idzie miał również i mały karnisterek paliwa służący zasilaniu tejże. O czym oczywiście nie omieszkał sobie skrupulatnie przypomnieć w odpowiednim momencie. Jak to w takich sytuacjach bywa, Pan K. jak to właściciel, był sceptyczny i starał się lekko sabotować całą operację, a Pan G. i Pan R. wcielili się w tzw, podjudzaczy :)
Pan K.: - Ale nie mamy lejka żadnego, to czym nalejemy to paliwo z karnistra (przecież nie można dopuscić, żeby świeżutki motocykl paliwem ubrudzon został)
Tutaj z pomocą pospieszył Pan R., pamiętając z niewiadomych źródeł, że lejek awaryjny można nawet z gazety zrobić. Adam Słodowy się w nim nagle odezwał no! Nic nie mogło powstrzymać operacji “Rozruch”, a już na pewno nie taka błachostka skoro nawet paliwo się znalazło. Paliwo nalane. Motocykl przed garażem. Pan K. naciska magiczny guzik. Blady zagadał od razu i mimo, że to amerykanin to akcentu żadnego nie dało sie wychwycić. Gadał po naszemu. W tym momencie miało nastapić zgaszenie, schowanie do garażu i oczekiwanie na realizację dalszych etapów pierwotnego planu. Ale gaszenie i chowanie jakoś nie specjalnie naszym trzem Panom wychodziło. Poza tym przecież skoro już odpalony to mus rozgrzać, bo gasić tak od razu to barbarzyństwo, a może nawet i grzech. Coraz to któryś pochodził i zamiast nacisnąć przycisk z amerykańska zwany kill-switch, kręcił rollgazem obserwując jak wskazówka obrotomierza pędzi w kierunku czerwonego pola, a silnik wtóruje jej ruchowi rozkosznym rykiem. Było późno, więc występowało ryzyko, że któryś z sasiadów wreszcie zaprotestuje przeciwko tym praktykom. Ale żaden nie zaprotestował. To spowodowało jednak, że Pan K nie wytrzymał i stwierdził, że w zaistaniłej sytuacji on się musi przejechać. Nic to, że zimno, późno, ubezpieczenia i rejestracji niet, o ciuchach motocyklowych nie wspominając. Musi i już. Podjudzanie jednak na coś się przydało. Ubrał kask i rękawiczki Pana R., wsiadł i pojechał. Z racji warunków i braków formalnych jeżdził tam i spowrotem po kawałku prostej drogi przed domem Pana G. Tym razem już było prawie pewne, że któryś z sasiadów nie wytrzyma. Ale ponownie wszyscy wytrzymali. W końcu Pan K. zmarzł i wrócił. I tak sie rozpoczeło wspólne życie Pana K. i Bladego.

I żyli długo i szczęśliwie.

Blady miał u Pana K. jak u Pana B. za piecem.  Nie był zmuszany do codziennej pracy w charakterze tramwaju, autobusu czy nawet taksówki. Stał w ciepełku i się nie przemęczał. Czasem tylko Pan K. zabierał go na spacery weekendowe lub wieczorne, od czasu do czasu na tor do Poznania czy na Pannonię, gdzie musiał trochę się wysilić, ale, że do tego został stworzony, była to dla niego raczej przyjemność niż obowiązek. Dostawał za to często nowe papcie. Dostał oploty stalowe, akcesoryjne klamki, fender eliminator, a gdy nawet katalog akcesorii Hondy do tego modelu się w sposób beszczelny skończył, Blady dostał wydech. Ale nie jakiś tam pierwszy lepszy, oczywistej firmy na A czy Y co to nim co drugi kuzyn na mieście buczy. Po głębszych studiach tematu dostał od Pana K. wydeszek Taylormade czyli “szyty na miare” (nota bene też z hamburgerowni). Blady po tej kuracji przeszedł mutację i zaczał grzmieć potężnym męskim głosem. Poezja dla ucha. Od czasu do czasu potrafił też i odkaszlnąć piekną marcheweczką co oczywiście niezmiernie radowało Pana K. Producent obiecywał również przybycie kilku kucyków do i tak pokaźnej stajni, ale nigdy nie przyszło do głowy Panu K. aby tą obietnicę weryfikować.
Blady prowadził się prawie za pomoca myśli. Wystarczyło pomysleć, jak należy pokonać następny wiraż, a zanim skończyło się o tym myśleć zakręt zostawał w tyle prawie bez większych ingerencji kierowcy. Wystarczyło dotknąć hamulca, żeby zatrzymał się skutecznie i bezapelacyjnie. Pary miał również ilości zupełnie wystarczające, więc kiedy włączał się Panu K. tryb “zapier...” Blady “nie pękał na robocie”. Szedł jak zły, bez protestów, bez zadyszki, bez skarg, że “za szybko” i “już nie mogę”. Zżyli się przez ten czas ze sobą. Pełna symbioza. Sielanka.

Wojna myśli.

I tak sobie żyli razem Pan K. i Blady aż do momentu kiedy Pan K. zepsuł sobie kolano. Wtedy przez jakis czas Blady stał samotny w garażu i zbierał kurz na zbiornik paliwa i siedzonko, bo Pan K., mimo szczerych chęci, nie był w stanie na nim usiąśc. Pewnego dnia Pan K. ledwo zginając nogę wgramolił się na Bladego i mimo że wyglądał jakby schodził na kolano siedząc na nim “prosto” ze śmiertelną powagą zapytał Pana R.: “myślisz, że już dałbym rady?”. I tak zaczęly Pana K. nękać myśli o sprzedaży Bladego. Całkiem spory wkład w te nękania miały też inne myśli. Myśli, które można strescić przy pomocy liter i liczb: S1000R i 1199 czy też jak żartobliwie to opisywał Pan G.: "Pani Gała". Ale bazą jednak był fakt, że kolano jakoś nie chciało wracać do stanu pierwotnego. Ilekroć jednak nachodziły Pana K. myśli o rozstaniu to z podobną intensywnością kontratakowały myśli “ale ten Blady tak fajnie jeździ, fajnie grzmi, jest tak fajnie dopasiony w dodatki i cóż mi więcej trzeba”. Sezon mijał, kolano wracało do zdrowia, a myśli mimo to ciągle się boksowały w biednej głowie Pana K.

Godne pożegnanie.

W końcu zapadła decyzja “sprzedaje” i wtedy Blady trafił do salonu Hondy celem łatwiejszej sprzedaży. Ale, że egzemplarz był naprawde bardzo atrakcyjny, a Panu K. trudno sie z nim było rozstać, została wyznaczona cena, która do okazyjnych nie należała. Blady więc robił przez jakis czas za wystrój salonu po czym Pan K. odebrał go i postanowił sprzedać inaczej. Został więc wystawiony na alledrogo. Sezon miał sie już ku końcowi o czym świadczył m.in. nadciągający termin oficjalnego krakowskiego zakończenia sezonu. A jak wiadomo, dla poszukiwaczy okazji koniec sezonu to idealna pora na znalezienia sprzęta. I pech czy też szczęście - to zależy od punktu siedzenia (a raczej od tego kto zajmuje siedzonko) - chciał, że takowy Poszukiwacz się znalazł był. I nawet chciał zapłacić pieniądze jakie Pan K. sobie zażyczył. I tutaj znów wyszło jak trudno Panu K. jest się z Bladym rozstać. Czy Blademu było równie trudno pozostanie niewiadomą. W każdym razie Pan K. umówił sie z Poszukiwaczem, że sfinalizują transakcję w dniu zakończenia sezonu właśnie. Tuż po tym jak Pan K. z Bladym pojadą po raz ostatni razem na owo wydarzenie. Gdyż Pan K. na pożegnanie - aby tradycji stało się zadość - jechać musi i kropka. Tutaj jednak zaczęły sie schody ponieważ zarówno Pan K. jak i Blady nie przeczuwali, że akurat tym razem zbierze się tego dnia stara, ale jakże zacna ekipa, która nie zbierała się już od kilku lat. Taki skład trzeba było uczcić wspólnym przelotem. A więc zapadła decyzja o “króciutkim” przelocie Zakopianką na Zarabie. Wiadomo. Na herbatkę. Zakopianka to świetna droga, ale nie pomaga w żegnaniu się z motocyklem. Z szybkim sportowym litrem nie pomaga nawet bardziej. Było szybko, było z górki. Na herbatce zniecierpliwiony Poszukiwacz dzwoni i pyta grzecznie “kiedy Pan K. przyjedzie, bo przeciez zakończenie sezonu się już skończyło”. Pan K. odpowiada zgodnie z prawdą, że niebawem, bo jest na Zarabiu i jeździ z kolegami, bo się musiał “pożegnać”. Tylko wtedy Pan K. nie wiedział jeszcze, że piękne okoliczności przyrody skłonią całą ekipę do obrania trasy zgoła innej niż powrotna. Padło na kierunek: Nowy Targ, a po drodze oczywiście Chabówka, czyli popularna Obidowa. Po raz kolejny trudno o bardziej zniechęcający do sprzedaży Bladego odcinek. Zakrety, wyprzedzania itd. Dopadli do Chabówki. Na końcu dwupasmowego fragmentu Pan K. i Pan R. wymieniają tylko porozumiewawcze skinienia kaskami. No jak Chabówkę tylko raz przejechać?! Tak się nie da! Spowrotem. Drugi raz. Blady w żywiole. A telefon w kieszeni Pana K. dzwoni i dzwoni mało baterii nie rozładuje. To Poszukiwacz. Zniecierpliwiony bardziej.
W Nowym Targu jedząc lody, które to były wymówką aby tu przyjechać, Pan K. w końcu odbiera. Poszukiwacz już nie może się doczekać. Pan K. ma dla niego przykrą informację: powrót do Krakowa mu “chwilkę” zajmie bo jest teraz kilkadziesiąt kilometrów dalej niż przy poprzedniej rozmowie. Niepocieszony Poszukiwacz prosi tylko o pośpiech w miarę możliwości i zrezygnowany kończy rozmowę. No cóż. Trochę jeszcze poczeka. W drodze powrotnej chęć godnego pożegnania z Bladym u Pana K. przybiera zdecydowanie na mocy. Pan R.: jadąc z tyłu stawki musi, po wyprzedzeniu wszystkich, używać prędkości z dwójką z przodu, żeby w końcu dogonić uciekającego Bladego. Na wjeździe do Krakowa obowiązkowy postój na stacji. Słońce powoli zmierza ku horyzontowi. Znów piękne okoliczności przyrody i ten tego... niepowtarzalne. Więc należy to uczcić Red Bullem. Panu K. wyraźnie niespieszy się rozstawać z Bladym. Ale kolejny telefon od Poszukiwacza przywraca go brutalnie do rzeczywistości. Znowu pada znienawidzone pytanie “kiedy”, znowu odpowiedż brzmi “już niedługo, właśnie wracam”. Po redbullowym toaście Pan K. i Blady ruszają w swoją ostania wspólną drogę. Jeszcze tylko obwodnica Krakowa. Pan R. widzi Bladego po raz ostatni na rondku w Balicach. On ze swoim jeźdźcem skręcają w lewo, a Pan R. w prawo. Pan R. nie był wtedy pewny czy Pan K. przypadkiem w ostatnim momencie nie powie Poszukiwaczowi: “Sorry, ale nie mogę go sprzedać.”. Po około godzinie Pan R. odebrał od Pana K. telefon: Blady sprzedany. Żegnaj Blady! Podobno człowiek cieszy się z motocykla dwa razy: raz jak kupi, drugi raz jak sprzeda. Pan K. wcale nie brzmiał radośnie. Trzy tygodnie po sprzedaży Pan K. spytał się Poszukiwacza czy nie chciałby Bladego odsprzedać. Poszukiwacz nie chciał. Nic dziwnego. "Cukierka od marynarza" raz trafionego się nie sprzedaje. Miesiąc później Pan K. zaczał szukać kolejnego motocykla. Do wiosny pewnie wyklaruje mu się koncepcja. Bedzie nowy sprzęt. Będzie nowe imię i nowa opowieść.

Komentarze : 1
2012-11-15 15:03:48 slot

a już miałem nadzieję, że na koniec będzie wielki dzwon, a tu nic :/ w każdym razie owocnych poszukiwań!

  • Dodaj komentarz